Vesna nie wygląda na swoje prawie sześćdziesiąt lat, choć pali jak smoczyca i nie odmawia kieliszka lozy do porannej kawy. Może właśnie dlatego – alkohol spożywany często „acz z rozumem” jak śpiewał Jaromir Nohavica; konserwuje, a wzmocniony słoną jadrańską bryzą konserwuje podwójnie. Dodatkowo, jeśli wierzyć teorii głoszącej wpływ imienia na nasze życie, któż miałby starzeć się wolniej niż kobieta nosząca imię Wiosna. Każdą Vesnę czeka jednak zima życia. Czasami niezbyt słoneczna, szczególnie kiedy nędzna renta zmusza do sezonowego dorabiania. Vesna pracuje latem w restauracji Arona – najlepszej w mieście ( o ile miastem można nazwać miejsce zamieszkane przez 30 ludzi. ). Jako była konobarica nie ma najmniejszego problemu z kelnerowaniem i pomocą w kuchni. Do tego piecze całkiem smaczne ciasta i ciasteczka.
Dojazd do Beli jest łatwy, jeśli lubi się wąskie i kręte drogi. Po zjeździe z głównej arterii Cresu i Losinja najpierw pojawiają się widoki na morze i zachodnie wybrzeże Krk’u, a potem droga wije się przez las pełen dębów, grabo-chmieli i porozrzucanych bezładnie wapiennych głazów. Eksponowany odcinek jest ubezpieczony barierkami, a mijanki umożliwiają przepuszczenie nadjeżdżających z naprzeciwka kierowców. Budowa szerszej drogi do miejscowości, którą zamieszkuje kilkanaście wiekowych osób nie miała by sensu, chociaż ktoś kiedyś podjął taką próbę i w pewnym momencie rozszerza się ona na długości kilometra do wygodnego, dwujezdniowego pasa asfaltu. Robi to nieco absurdalne wrażenie, szczególnie jeśli na tym krótkim pasie szybkiej jazdy owce urządzają sobie akurat popas. Tak, jakby można było znaleźć tam jakąś smaczną trawkę.
Nazwa miasta pochodzi ponoć od króla Węgierskiego Beli IV, który uciekł na wyspę przed Mongołami i w tej starej, pamiętającej rzymskie czasy osadzie przeczekał w spokoju azjatycką nawałnicę. Inni mówią, że Beli to po prostu biel oplatających wzgórze kamiennych domów. Najbliższa prostoty prawdy i logiki znaczeń wydaje się historia o tym, jak pewnego razu poważany przez wyspiarzy przedsiębiorca pogrzebowy zatrzymał się w miejscu gdzie dzisiaj stoi ławeczka na wzgórzu, spojrzał w dal i powiedział: „belissima”. Nie myślał o widoku na miasto, tylko wspominał zmarłą w niejasnych okolicznościach piękną, młodą dziewczynę, którą pochowano właśnie na lokalnym cmentarzu. W chwili kiedy to mówił, zerwał się wiatr i do uszu towarzyszących mu okolicznych żałobników dotarła tylko pierwsza część słowa. I tak zostało do dziś – Beli. Jak było naprawdę, żadna z mieszkających tam teraz 30 staruszek nie pamięta.
Zresztą, jakie to ma znaczenie skoro: „Beli ima ce celi svit nima.” – Beli ma to, czego nie ma cały świat.
Nie ma cały świat? Takich miasteczek na górce z wystającą ponad dachy domów kościelną dzwonnicą znajdziemy na śródziemnomorskim wybrzeżu z tysiąc, a może i więcej. Za to tylko w Beli występuje jednocześnie sęp płowowłosy, rzymski most i sto błąkających się po okolicy osieroconych owiec. Nie licząc knajpy Arona oraz koncertów wokalnych na rynku.
Sępy upodobały sobie skały powyżej jednej z trzech lokalnych kamienistych plaż. Można je często zobaczyć jak kołują nad wyspą w poszukiwaniu pożywienia. Sprawiają, że padnięte owce, czy inna padlina praktycznie nie występuje w okolicy. Sępy to pożyteczne ptaki i zupełnie niesłusznie „sępienie” ma negatywny wydźwięk. Sępienie to w zasadzie usuwanie organicznego śmiecia – sępy to taka przyrodnicza służba oczyszczania środowiska. Habitat cleaners. Sęp powinien być hołubiony przez wielkomiejskich hipsterów. Konsumując zwłoki usuwa obrazy śmierci i redukuje jej smród, nie narażając tym samym wrażliwych zmysłów miłośników latte na chudym mleku na szok wywołany kontaktem z brutalnością natury. Taka gromadka sępów potrafi uwinąć się z jedną owcą w ciągu kilku minut. Sępohejt wziął się zapewne z faktu, że zwierzęta te wyżerają resztki ofiar pozostawione przez drapieżników albo pochłaniają flaki i mięso padłych ze starości zwierząt. Cóż za brak uczestnictwa w szlachetnej rywalizacji mieszkańców lasów, łąk i pól. Sęp czeka na okazję pojawiającą się w zasięgu wzroku i po prostu ją wykorzystuje. Zupełnie tak samo jak sprzedawca kredytów konsumpcyjnych krążący wokół bieda-osiedla albo modnisia czyhająca na markowe wyprzedaże. W przeciwieństwie do ludzi łapczywość sępa jest ograniczona prawami fizyki. Szaleństwo napędzanej kredytem i reklamą konsumpcji nie ma granic, sępy też żrą szybko i bez opamiętania ale kiedy zjedzą zbyt dużo nie są w stanie wybić się do lotu i wyrzygują nadmiar nieprzetrawionego pokarmu. Nam pozostaje śmietnik, twarda sępiterna i zlane łzami wyciągi bankowe.
Jeśli ktoś chce pogłębić temat sępienia, to w budynku po byłej szkole w Beli jest wystawa pokazująca życie i zwyczaje tych pięknych ptaków. Mieści się tam ośrodek opieki i studiów nad tą pierzastą chlubą miasteczka. To taka typowa europejska dobra zmiana – kiedyś uczyliśmy w tym budynku dzieci, a dzisiaj wyławiamy z morza sępiątka, które wypadły z gniazda do morza podczas nieudanej próby lotu i przywracamy je do życia. Sęp la vie.
Beli dzieli się na dwa światy. Jeden to plaża z polem namiotowym i sezonowymi barami, drugi to miasteczko patrzące na morze z wysokości stu trzydziestu metrów. Obydwa spotykają się ze sobą przeważnie w konobie Arona lub w położonym na uboczu pensjonacie Tramontana. Ubocze to według tutejszych standardów około pięciuset metrów, za to lekko pod górę. Zresztą bary przy plaży też są własnością obu lokalnych królów turystyki.
Plaża jest okolona kamiennymi rybackimi domkami, które służą teraz mieszkańcom pobliskiej Rijeki jako coś w rodzaju wakacyjnych szop. Położony przy niej kemping obsługują dwie sezonowe knajpy i jedyny w okolicy; też sezonowy; sklep. Właściciel przykleił na szklanych drzwiach kartkę z napisem „drzwi”. Nic dziwnego, w słońcu nieraz zdarzało się, że klient nie zauważył szyby oddzielającej klimatyzowane wnętrze od upalnego wyspiarskiego powietrza i wyrżnął w niewidoczną, lecz twardą szklaną taflę. Jeden wszedł nawet do środka razem z drzwiami, a najbliższy szklarz mieszka godzinę drogi stąd. Lepiej ostrzegać raptusów zawczasu. Teoretycznie można by sprowadzać szyby wodą, w końcu do nadbrzeża przybijają statki wycieczkowe wożące turystów z Krk’u. Podpływają najpierw pod urwisko na którym swoje gniazda mają sępy, potem zatrzymują się na dwie, trzy godziny na popas na plaży. Tym sposobem konoby mają obrót, a sępy zarabiają na swój ośrodek edukacyjny w mieście.
Vesna zapala papierosa. Siedzimy w beachbarze i pijemy zimne Ożujsko. Żuja (tak mówią tutaj na to piwo) jest trochę smaczniejsza od wodnistego Karlovacko, ale z każdym łykiem człowiek zaczyna doceniać fantazję polskich piwowarów. Ech, pomyśleć tylko, jakby smakował taki łyk Jankesa albo zielonej Pinty z widokiem na krążące nad Jadranem sępy i wycieczkę Rosjanek w fikuśnych kostiumach kąpielowych. Dziewczyny przymierzają się do zanurzenia w ciepłym morzu, podziwiamy te chichotliwe pląsy, kiedy Vesna nagle omija wzrokiem tyłek Nataszy i wzdycha z dezaprobatą. Patrzę w tym samym kierunku i też widzę psa srającego na plaży. Niby psie gówno jest ekologiczne, ale wdepnąć w nie gołą stopą to nie jest ten kontakt z naturą o jakim marzą klientki sklepów ze zdrową żywnością. Vesna idzie za uciekajacym psem i wypytuje plażowiczów kto jest właścicielem tej srajdy. W końcu znajduje się jakiś niedogolony dryblas. Od stolika w barze dzieli scenę dyskusji około kilkadziesiąt metrów; widzę oburzoną Vesnę i próby bagatelizowania psiej defekacji przez właściciela sierściucha. W końcu wkurzony i zrezygnowany znika i po chwili wraca z kawałkiem lokalnej gazety powoli drepcząc w kierunku miejsca popełnienia zbrodni. Vesna wraca do baru i ze ściśniętymi ustami dopija piwo. Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Mówię, że niechlujne chuje są wszędzie, ale napotykam na nieobecny wzrok. Rozmawiamy jeszcze chwilę o zwierzętach domowych i dowiaduję się, że Vesna ma kota. Rudego z białym. Domowy, ponoć zawsze robi do kuwety. No teraz to już wszystko jasne.

Beli jest zawieszone pomiędzy. Jest jednocześnie blisko i daleko, i ekscytujące i nudne. Niby jest białe bo w końcu nazywa się Beli. Biel jak uroda Jessiki Biel, wygładzone kamienie na rynku, tuniki rzymskich senatorów lub kolor marmurowej figurki Matki Boskiej na ostatniej stacji drogi krzyżowej pnącej się zakosami na wzgórze powyżej miasteczka.
Tutejsze górskie ścieżki to rzadko nawiedzana przez turystów atrakcja tej części wyspy. No i dobrze, bo można w samotności wędrować kamienistymi dróżkami. Cres w przeciwieństwie to większości dalmatyńskich wysp jest pełen zieleni i wody. Na środku wyspy znajduje się jezioro dostarczające wodę aż do Malego Losinja. Jest to teren chroniony, z zakazem wstępu. Za to spacery po północnej części wyspy, w której znajduje się Beli są wręcz zalecane – drzewa rzucają chroniący przed słońcem cień a wśród pól można znaleźć oczka wodne pełne różnej pływającej zwierzyny. Chodzi się przyjemnie pozierając od czasu do czasu na połyskujące w dole morze. W okolicy jest jedna jaskinia i ruiny średniowiecznych kościołów. Kto, kiedy i dlaczego je wybudował pozostanie zapewne nierozwikłaną zagadką.
Dzieciaki i młodzież wypełniają ryneczek na szczycie wzgórza mieszanką okrzyków i muzyki puszczanej ze smartfonów. Większość chłopaków zaczyna po chwili grać w coś w rodzaju siatkonogi. Piłka co jakiś czas odbija się od romańskich murów obydwu kościołów. Nie spadła na ziemię, więc zaliczone, można dalej grać. Rodzice popijają piwo i wino rozmawiając ze sobą. Najmniejszy z chłopców popisuje się techniką godną młodego Luki Modrica ale na koszulce ma nazwisko Ibrahimovic. Siedzimy z Vesną na kamiennej ławce patrząc na ten wybuch młodości wspomagany cyfrową technologią i bez opierdalania się sączymy kupioną w Opatiji butelke graseviny. Za chwilę rozpocznie się koncert istryjskich pieśni. Ludzie schodzą się powoli, praktycznie nie widać twarzy mieszkańców kempingu, sami lokalsi – rodziny żyjących w Beli staruszek. Rynek zastawiony jest krzesłami, publika zajęła miejsca, można zaczynać. Śpiewający mają niezłe głosy, jak to w południowych krajach. Jedna z piosenek przypomina stare „Kad zamirisu jorgowani” Vesny Zmijanac. Ta weteranka bałkańskich scen ma tak samo na imię jak nasza koleżanka, więc wydaje mi się, że oprócz naturalnej jugonostalgii Vesna czuje do niej coś w rodzaju imiennej sympatii. Nic bardziej błędnego. „Ona srpkinija, a ja hrvatica” – prycha, a ja nie mogę zrozumieć dlaczego podziały z ostatniej wojny są silniejsze od wspomnień tęsknych melodii młodości. W końcu mieszkańcy Istrii i Kvarneru rozpad Jugosławii oglądali głównie na ekranach telewizorów. Schodząc w dół z rynku zmieniamy temat. Jakaś dziewczynka zamyka zasuwę bramy broniącej dostępu do miasteczka. Mieszkańcy nie chcą aby bezpańskie owce pętały się po brukowanych uliczkach po nocy. Jest ich kilkadziesiąt, kiedyś należały do zmarłego niedawno księdza. Nie za bardzo wiadomo co począć. Aron, właściciel knajpy zrobiłby z nich pyszną jagnięcinę, ale jakże to zabrać i zarżnąć cudze zwierzęta? Znalezienie spadkobierców ułatwiłoby wszystkim życie, tym bardziej, że owce beczą cały czas niemożebnie, a zamykanie okien w taki upał może skończyć się bezsenną nocą.
Poranek jest piękny, schodzimy na plażę karmiąc po drodze owieczkę zeschłym liściem kapusty. Mija nas ciuchcia wioząca ponadnormatywne wagowo francuskie małżeństwo. Kursuje na kemping i z powrotem, wożąc tych, którym się nie chce drałować tych ośmiuset metrów. Klienci to głównie wycieczkowicze ze stateczków, którzy chcą szybko obejrzeć miasto. Dla zdrowia lepiej wypocić tych kilka kropel maszerując pod górę po całym dniu leżenia i pływania. W ramach nagrody za krótki wysiłek można wypić piwo w Tramontanie i po drodze zajrzeć do sępów.
Grunt to nie być zasępionym.

Prom Brestova – Porozina. Prosto, a potem w lewo.
Do samego Beli.
Gdzie to jest
Gdzie spać
Co wypić
Piwo na plaży. Albo w Tramontanie.
Co zjeść
Muza
Vesna
A gdzie można się pomodlić? Czy jest kościół i msza św?
Można. Jest kościół ( a nawet dwa) i msza św. – na pewno w sezonie letnim. Widać go na jednym ze zdjęć.
A ja boje sie wjazdu na wzgórze . Czy rzeczywiscie jest tak trudno jak sie wydaje ? kierowca ze mnie lichy a i lek wysokosci tez doskwiera.
Droga wąska jak to na chorwackich wyspach. Często na 1,5 samochodu, ale za to ruch minimalny.